W pogodni za miłością

Cześć wszystkim! Jak minął Wam pierwszy tydzień po feriach? Muszę przyznać, że ja nawet nie poczułam, że były ferie, pełno sprawdzianów, kartkówek, a do tego pytania na każdej lekcji! Ale przecież jeszcze jest jeden turnus, który właśnie odpoczywa :) Mam nadzieję, że spędzacie czas w bardzo dobrym towarzystwie, a czas mija Wam jak pyknięcie palcem :) Dziś kochani przedstawię Wam moją pracę konkursową. Napisałam ją na święto walentynek, które obchodziliśmy w tym tygodniu. To nietuzinkowa opowieść, trochę inna, ale mam nadzieje, że dotknie nasze serca o wiele bardziej niż przereklamowana historia zakochanej dziewczyny w niedostępnym dla niej chłopaku. Więc jeśli macie trochę czasu to zapraszam wszystkich do dalszej części wpisu, a obiecuję, że nikt nie pożałuje! Serdecznie zapraszam :)  





W pogoni za miłością.
Dawno, dawno temu za siedmioma lasami i górami, a dokładnie koło Warszawy żyła skromnie pewna młoda dziewczyna. Nazywali ją Krysią podobno była jedną z tych, które bardzo pragnęły miłości. Krysia od najmłodszych lat nie była pięknem natury jednak rodzice ją bardzo kochali, każdego dnia wmawiali, że jest najpiękniejsza pod słońcem, ale ona doskonale wiedziała, że to tylko takie rodzicielskie gadanie. Tak naprawdę szukała akceptacji w oczach innych, choć go w cale nie dostawała. Nie umiała nieść ciężaru, który wszyscy na nią zrzucali do czasu.... Ciągłe krzywe spojrzenia, przezwiska, wytykanie palcem dodawały tyle smutku, żalu, nienawiści do samej siebie, ile ta dziewczyna nie mogła unieść na swych barkach. Nie była gruba, śmierdząca, dziwna była jak każdy. Tylko bardzo skrzywdzona. Krysia to najcenniejsza perełka jaką Świat posiadał. Jako mała dziewczynka była bardzo ruchliwa nie umiała usiedzieć ani chwili, kochana, stała się światełkiem nadziei w tej rodzinie. Wszystko wydawało by się idealne, rodzina jak z obrazka. Jednak każdy wschód słońca 27 lutego każdego roku był wielkim okrucieństwem, ból o którym tak bardzo chciała zapomnieć, znowu powracał ze zdwojoną siłą, to wszystko było ponad jej siły, a może nie? Przed wieloma latami, a dokładnie 57-nioma los zemścił się nie wiem sama za co, te pytanie gryzie mnie do dziś. .. Codzienna rutyna, "szczęście", "miłość", początek nowego dnia. Godzina około 11;00 mama Ania prasuje, sprząta, a przy tym śpiewa z radością przeróżne piosenki, zabawia roześmianą małą dziewczynkę, która niczego się nie spodziewa. W pewnej minucie dzwoni ktoś do drzwi, naturalny odruch ludzki otworzenie, przywitanie z uśmiechem przybysza. Chwila nie uwagi, kiedy trzyletnia dziewczynka zrzuca na delikatną buźkę rozżarzone żelazko. Pamiętam każdą moją łzę spływającą po policzku, kiedy trzymając za rękę Krystynę opowiadała mi historię swojego życia, historię, która odkrywa we mnie coś nowego, innego. Od 57 -lat ma na swej twarzy okropną, bliznę, która sama za siebie opowiada. Wszyscy traktowali ją jak dziwaka, wyśmiewali się, robili przeróżne przeróbki jej zdjęć. Była bardzo emocjonalną osobą, nigdy nie umiała poradzić sobie z odepchnięciem, odrzuceniem. Szukała poparcia u innych, bo sama się tak bardzo nienawidziła. Ciągłe podlizywanie się komuś, zmiana swojego charakteru, aby choć tylko na chwilę, przez krótki moment poczuć się akceptowana, kochana, wartościowa. DW towarzystwie uważana jako ta cicha myszka, na którą można wszystko zrzucić, posłużyć, wykorzystać. Jednak Ona nie protestowała, brała na siebie każde spojrzenie, każde fałszywe oskarżenie. W każdej minucie stąpania po tak okrutnym dla niej Świecie trzymała mały różaniec i odmawiała modlitwę. Widziała w tym nie tylko regułkę, którą trzeba wykuć na pamięć, ale odwagę, siłę, zwycięstwo, a przede wszystkim wytrwałość, której tak bardzo jej brakowało. Kryśka nie wierzyła w za dużo rzeczy, za bardzo Świat ją skrzywdził, by mogła mu zaufać, lecz najmocniej wierzyła w miłość, którą daje jej Pan Jezus, wierzyła w to z całych sił, że dla Niego jest piękna i Mu bardzo potrzebna. Tyle nocy przepłakała, tyle razy próbowała popełnić samobójstwo, ale Ten, który ją tak mocno kochał nigdy na to nie pozwolił, tyle ile razy płakała tyle razy ją pocieszał, tyle razy, ile chciała odejść tyle razy wyrzucał z jej rąk ostrą żyletkę.... I tak przedreptała najpierw podstawówkę, gimnazjum później liceum, studia, aż znalazła się tutaj. Dziś jako dziennikarka siedzę na wygodnym fotelu i piszę o najwspanialszej kobiecie jaką dane było mi poznać. Każda napisana przeze mnie litera jest oddanym hołdem, ogromnym i prostym z serca. Krystyna wstąpiła do klasztoru, gdzie odnalazła prawdziwą miłość. Stała się jedną z najbardziej lubianych sióstr zakonnych przez niezwykłe dzieci, bo z zespołem Downa. Każda jej wizyta była dla nich wielkim szczęściem, każda możliwość uścisku momentem przytulenia Boga. Niestety nie długo jeszcze pożyła, tydzień po wspólnej rozmowie zmarła na raka. Nie płakała, nie prosiła o uzdrowienie, pragnęła jedynie miłości, której była już tak blisko. Przed moim wyjściem powiedziała coś co już na zawsze pozostanie w moi sercu: "Znalezienie miłości nie jest sztuką. Sztuką jest utrzymanie miłości z jedną osobą do końca życia." To było moje ostanie spotkanie z Krystyną, była niezwykłą kobietą, mam ogromną nadzieję, że dziś jest naprawdę szczęśliwa.
 
 









1 komentarz: