Marze­nia się speł­niają, czyli rela­cja z kon­certu Jere­miego i Artura Sikor­skich w Gli­wi­cach.

Kochani wró­ci­łam wła­śnie z mojej nie­zwy­kłej podróży o któ­rej wspo­mi­na­łam Wam w poprzed­nim wpi­sie. Było nie­sa­mo­wi­cie, magia towa­rzy­szyła w każ­dej sekun­dzie pio­senki. Gdy mój idol spoj­rzał mi oczy i mimo tłumu fanów przy­kląkł i patrzył mi w oczy, cały ból nóg, krę­go­słupa odszedł…Dzi­siaj przy­cho­dzę do Was z rela­cją z kon­certu, który została zor­ga­ni­zo­wany z oka­zji dnia dziecka w Gli­wi­cach. Jeśli chce­cie się dowie­dzieć co się działo i jak Jeremi po raz kolejny skradł mi serce, to ser­decz­nie wszyst­kich zapra­szam: )



Jeśli ktoś mi powie, że marze­nia nie dodają siły, wiary i nadziei do walki to w 100% się nie zgo­dzę. Może opo­wiem od początku. Zanim ska­ka­łam pod sceną i świet­nie się bawił, to w cale nie było tak łatwo. Na mojej dro­dze sta­nęło wiele i to wiele prze­ciw­no­ści, o któ­rych nie chcę zbyt­nio mówić, ale wszystko szło w tą stronę, aby nie odwie­dzić po raz tysięczny Gli­wic i nie mieć moż­li­wo­ści zoba­cze­nia chło­pa­ków jak i Wero­niki Jusz­czuk. Gdy miała żal do całego świata, łzy spły­wały po moim policzku, myśląc, że będzie to naj­gor­szy dzień dziecka jaki widział ten świat, wszystko prze­mie­niło się w proch. Nagle jakby dobra wróżka przy­szła i wszystko odcza­ro­wała, bo jeśli w coś się bar­dzo wie­rzy i mimo prze­ciw­no­ści stara o to, to wszystko jest moż­liwe. Teraz to nie puste słowa rzu­cane na wiatr, tylko doświad­czone przez moje serca jak i gło­wię.


Kon­cert miał pla­nowo odbyć się o godzi­nie 17.30. Jed­nak moim pra­gnie­niem i to wiel­kim było stać przy barier­kach, i jak myśli­cie udało mi się? O tak! Aby tak się stało musia­łam być tam już o godzi­nie 13. Bar­dzo długo sta­łam, cze­ka­łam, i cza­sem mia­łam już dość, jed­nak nie poda­łam się, bo wie­dzia­łam po co tu przy­je­cha­łam. A no wła­śnie, skąd ja przy­by­łam, że tak się roz­pi­suje?? Kochani droga, którą wraz z moim tatą prze­by­łam liczyła 400 kim, z Lublina do Gli­wic. Wiem, że to sza­lone, ale uwierz­cie mi opła­cał się. Będąc już pod tą scena, zapo­zna­łam wspa­nia­łych ludzi, któ­rych łączy jed­nak wspa­niała rzecz. Domy­śla­cie się jaka? Miłość. To ona jed­no­czy tysiące ludzi i to jest nie­sa­mo­wite. I jestem naprawdę szczę­śliwa, że mogłam być jedną z tych ludzi. Dzię­kuję, bo z Wami nie było by tak wspa­nia­łej atmos­fery.
 
Tak jak miało być, było. Punk­tu­al­nie o 17.30 Wero­nika Jusz­czak wyszła na gli­wicką scenę. Dała z sie­bie 100%. To nie­sa­mo­wite ile siły i ener­gii ma ta dziew­czyna. Wraz z całą publicz­no­ścią bar­dzo i to bar­dzo gło­śno śpie­wa­li­śmy, więc mikro­fon tak naprawdę nie był jej potrzebny. Było widać, że jest zasko­czona i szczę­śliwa, że tak dobrze znamy tekst jej pio­se­nek. Pierw­szy jej sin­giel „Możesz zatrzy­mać nas” zaśpie­wa­li­śmy dwu­krot­nie. Było naprawdę nie­sa­mo­wi­cie i bar­dzo się cie­szę, że Wero­nika przy­je­chała wraz z chło­pa­kami i zagrała tak świetny kon­cert. W cza­sie wystę­pów był także krę­cony vlog, który na pewno w krótce się ukaże, nie mogę się docze­kać.
 
Po genial­nym wstę­pie Wero­niki nad­szedł ten czas… Zaczyna grać muzyka, na scenę wcho­dzą tan­ce­rze. Serce moc­niej bije, krew w żyłach moc­nej pły­nie, krzyk, pisk, pły­nące łzy po policz­kach… Na scenę wcho­dzi Jeremi Sikor­ski! Nikt nie był w sta­nie powstrzy­mać się od zaśpie­wa­nia wraz z nim pio­senki pro­mu­ją­cej cały album „Odetch­nij”. Świetna cho­ro­gra­fia zapie­ra­jąca dech w piersi. Lecz to nie koniec nie­spo­dzia­nek, bo gdzie podział się Artur? Spo­koj­nie, spo­koj­nie wysko­czył za sceny jak tygry­sek pry­ska­jący ener­gia i szczę­ściem. I tak wraz z swoim star­szym bra­tem magicz­nie zakoń­czyli pierw­szą z pio­se­nek. Nie był jed­nak to zwy­kły kon­cert, jeśli byli­ście choć na jed­nym z wystę­pów chło­pa­ków, to oczy­wi­ście nie mogło zabrak­nąć krótki lecz praw­dzi­wych prze­mó­wień, które zostają w sercu już na zawsze.
 
 
Teraz o czym Wam opo­wie może być w dwo­jaki spo­sób ode­brany. Wiem o tym ale nie jestem w sta­nie opi­sać Wam rela­cję z kon­certu nie wspo­mi­na­jąc o naj­waż­niej­szych rze­czach, które mi się przy­tra­fiły. Zaraz na pierw­szych pio­sen­kach jak i na ostat­nie „Zary­zy­kuj” dotknę­łam nieba. Dwu­krot­nie przy­tra­fił się cud. Jeremi Sikor­ski jeden z moich idoli wpa­trywł się w moje oczy. I kochani to nie było prze­lotne spoj­rze­nie, ale spoj­rze­nie, które zna­czy coś wię­cej. Nie chcę tutaj wywo­ły­wać burzy, że ja coś sobie wymy­ślam. Było to spoj­rze­nie na pod­sta­wie fan z ido­lem. Spo­dzie­wam się, że więk­szość z Was będzie się śmiała, nabi­jała, ale dla mnie to było coś nie­sa­mo­wi­tego. Nie mogłam uwie­rzyć, że to wła­śnie na mnie się spo­glą­dał. Prze­cież nie mam figury jak modelka, nie jestem typową dziew­czyną z urodą na okładkę, ale cie­szę się, że taka jestem. Pisząc to mam łzy w oczach, bo po raz kolejny doświad­czy­łam tego, że wygląd to nie wszystko liczy się czło­wiek, pamię­taj­cie o tym!
 

 

Pew­nie zasta­na­wia­cie się dla­czego dałam 2 razy te samo zdję­cie?? Już Wam mówię. To wła­śnie ury­wek snapa Artura gdzie widać jak mój uko­chany przy­kuca i patrzy się w oczy. To tylko chwi­lowe zdję­cie jed­nak trwało to znacz­nie dłu­żej: ) Ale nie pozwo­li­li­śmy chło­pa­kom tak szybko odejść. Były, aż 3 razy bisy. Coś nie­sa­mo­wi­tego. Kiedy już naprawdę musieli zejść z sceny-my wierni fani nie ode­szli­śmy od barie­rek. Cze­ka­li­śmy, aż wyjdą do nas. Czas mijał 5,10, 15 minut kiedy wybie­gli do nas z uśmie­chem i rado­ścią. Więk­szość osób, które były na przo­dzie tak jak ja prze­szły na drugą stronę, nie wie­dząc co się dzieje, zosta­łam na swoim miej­scu. Kiedy czas leciała ja zabity, serce biło tak mocno, Jeremi dotarł do nas (miej­sce w któ­rym ja sta­łam). Jed­nak była jedna naj­więk­sza prze­szkoda- słup nagła­śnia­jący. Tuż za mną było jesz­cze kilka osób, nie­stety Sikor­ski nie dał rady prze­do­stać się. Mi nagle towa­rzysz szczę­ście. Podaję płytę, którą on popi­suje i mówię, że jestem z Lublina. Był bar­dzo zdzi­wiony i zwy­czaj­nie jak czło­wiek podzię­ko­wał. Kiedy mój tata wycią­gną rękę, aby wyra­zić słowo dzię­kuję (tak jak to robią faceci), wie­cie co się wyda­rzyło?? Jeremi przy­bli­żył się do bra­mek i przy­bił piątkę wypo­wia­da­jąc „dzię­kuje”. W tym momen­cie łzy sta­nęły w oku mi jak i mojemu tacie. To dowód na to, że dla tych ludzi warto prze­je­chać 400 km. Co do Artura nie­stety nie dotarł do nas z wyniku małej ilo­ści czasu. Gdy już ode­szli wszy­scy się roze­szli, wra­ca­jąc do domu napo­tka­łam troje tan­ce­rzy. Są naprawdę prze mili i kochani.
 


 

I tak zakoń­czył się wspa­niały dzień. Prze­pra­szam jeśli powta­rza­łam się, bądź coś omi­nę­łam ale na­dal buzują we mnie takie emo­cję, że nie jestem w sta­nie ich powtrzy­mać. Kochani speł­niaj­cie swoje marze­nie, bo naprawdę warto! Nigdy się nie pod­da­waj­cie, bo w każ­dej chwili może zda­rzyć się cud!

1 komentarz:

  1. Relacja naprawdę bardzo fajna! Z wielkim zainteresowaniem ją czytałem.
    http://swiatdisneyapl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń